Dwiki Dharmawan – Rumah Batu | Laboratorium Muzycznych Fuzji
Grono takich azjatyckich wirtuozów jak Dwiki Dharmawan nie jest duże, ale wiem że taką grupę jeszcze łatwiej zawęzić biorąc pod rękę każdy projekt, który wydaje MoonJune Records. Tam zawsze wszystko przekłada się na jakość. Od debiutu tego artysty upłynęły dwa lata. Rozpływaliśmy się ówcześnie w zachwytach nad oryginalnością formy, jaką prezentuje ten indonezyjski pianista na płycie „Pasar Klewer” (2016) (TUTAJ). „Rumah Batu” jest potwierdzeniem kunsztu tego enigmatycznego muzyka. Po raz kolejny mamy tu do czynienia z podkreśleniem wielkości brzmienia pianina, aczkolwiek zakamuflowane jest to w zdecydowanie drastyczniejszej odsłonie organiki, co podobać się może jeszcze bardziej. Naszego bohatera wspierają jednak inni, ale równie uznani muzycy jak Nguyêa Le, Asaf Sirkis, Carles Benevent czy też Yaron Stavi. Całość sklepia jednak moc najoryginalniejszych perkusjonaliów. Folklor, jakim przesiąknięta jest bowiem ta płyta, w przeciwieństwie do debiutu od razu charakteryzuje korzenie tego muzyka. Instrumentarium jest niekiedy na tyle sielskie, że aż trudno uwierzyć, że tak zachowawcze kulturowo dźwięki dotarły do Europy.
„Rumah Batu” to ambitne i niezwykle ekspansywne pod względem brzmieniowym dzieło, ale do tego Dwiki nas przyzwyczaił. Co więcej? Ano, niekonwencjonalność instrumentarium, zapadające w pamięć melodie, niesamowity klimat gitary, piekielnie błyskotliwe zakończenia, wyjątkowe wokalizy, nieszablonowe improwizacje z odniesieniami do Chicka Corei etc. Elementów, które osłupiają niekiedy słuchacza jest sporo, ale to właśnie to ostatnie jest czymś, co charakteryzuje właściwie projekty tego artysty. Improwizacja muzyczna, która w przedziwny sposób popychana jest konsekwentnie do przodu, jakby samoczynnie, właściwie wpadając we własną pułapkę spontaniczności. Muzyczne perpetuum mobile, które nie ma granic.
„Rumah Batu”, czy w wolnym tłumaczeniu „kamienny dom”, to muzyka świata w czystej postaci. Muzyka zamknięta w czterech ścianach jazzu, soft rocka, etniczności i fusion. Ścian całkowicie szczelnych, które nie pozwalają na ujście pojedynczym dźwiękom, a zmuszając je do tworzenia niezwykle karkołomnej całości, która w ten czy inny sposób musi się ze sobą godzić. Niekiedy zapuszczone jest to wszystko w dzikim ambiencie world music, jeszcze bardziej konsternując już i tak skołowanego słuchacza. Idąc za tym tropem zwiększono również nacisk na liryzm, doskonale prezentującym się na tle folklorystycznej eteryczności wzbogacającej doskonale bogactwo tekstur na płycie. Album nasycony jest endemicznymi elementami kultury Dalekiego Wschodu wprowadzającymi niesamowitą na tej płycie egzotykę. Taką, która naturalnie zrodziła sobą rzecz unikalną, a przede wszystkim niekarykaturalną względem zachodnich standardów.
Na koniec wielkie ukłony dla szefa MoonJune Records – Leonarda Pavkovica. Człowieka, który jak żaden inny producent potrafi z każdego zakątka świata sprowadzić maksimum muzycznego geniuszu i połączyć rzeczy na pozór ze sobą kompletnie sprzeczne. Miłość do muzyki, jaką się kieruje jest zdumiewająca, bo tylko dzięki włączeniu w to prawdziwej pasji takie projektu w ogóle powstają. Jeden człowiek, który wykonawczo osiągnął poziom ECM-owskiego molocha. W obu powstają rzeczy przełomowe wyłącznie z faktu wizjonerskiego postrzegania różnych środowisk i kultur. Dwiki to jeden z wielu dowodów na niepowtarzalność muzycznego piękna.
Leave a Reply